Tym razem na czele kilku zaufanych rycerzy udał się na patrol wzdłuż wybrzeża. Dzień był pogodny, wiała lekka morska bryza. Chłopi ciężko pracowali na polach zbierając plony całorocznej pracy. Robert wiedział że widok rycerzy w ich wspaniałych zbrojach, będzie dobrze działał na chłopów upewniając ich w przekonaniu że bezpiecznie mogą oddać się najważniejszemu w ich co życiu zadaniu – pracy.
Młody palladyn w myślach wrócił do wydarzeń z przed zaledwie roku…
Robert de Rongeur trzymał uchwyt swojej kopii spokojnie. Nie okazywał zdenerwowania, choć wewnątrz odczuwał niepokój. Mimo wielu bitew i potyczek które stoczył w swoim młodym życiu, nieumarli zawsze wzbudzali zaniepokojenie. Spojrzał na prawo i widział cała linię wojsk księcia de la Cabillaud. Oddział łuczników luźnym szyku, lekka konnica zwiadu, wspaniałych rycerzy Grala chroniących służkę Pani. Dwa oddziały okopanych łuczników w lesie oraz trebusz. Klucz pegazów wraz z jeźdźcami krążył w oczekiwaniu rozkazu ataku. Chorągiew rycerzy wraz z nim i księciem stała na skraju lewej flanki, szykując się do zaskoczenia nieumarłych nagłym atakiem z flanki. Stawka była wysoka. Nieznanej mocy artefakt nie mógł wpaść w łapy tych przeklętych wampierzy. Spojrzał na zbliżających się nieumarłych którzy właśnie wkroczyli na ruiny starej świątyni. Sprawa wydawała się prosta. Pokonać nieumarłych i wrócić z artefaktem. Ale zawsze musi się coś zepsuć. I wtedy właśnie jeden z zwiadowców wskazał na coś na lewo od nieumarłych. Robert nie mógł uwierzyć własnym oczom. Cała armia goblinów wyłaniała się z lasu. Dwa giganty, potwornie olbrzymi pająk i inne nieopisane stwory pojawiły się i stanęły zaskoczone widokiem dwóch armii szykujących się do boju. Sprawa robiła się nieciekawa – czy opowiedzą się po stronie nieumarłych? Szmer niepokoju przebiegł przez szeregi chłopstwa i tylko rycerze Grala bez żadnego niepokoju poprawili delikatnym ruchem swoje kopie i miecze szykując się do nieuchronnie nadchodzącej walki. Nie minęło zaskoczenie spowodowane pojawieniem się zielonoskórych, gdy zaskoczonym stronom ukazał się kolejny zaskakujący widok. Tym razem po lewej flance Bretończyków z lasów zaczęły wytaczać się maszyny bojowe, miarowym krokiem maszerowały oddziały brodatych wojowników, strzelcy ustawiali się na pozycjach a latająca maszyna przemknęła nad oddziałami krasnoludów.
Cztery armie stały naprzeciw siebie. Wszystkie przybyły w tym samym celu i wszystkie zamierzały to osiągnąć. Robert spojrzał na krasnoludów. Ci stanęli i zaczęli najgorszymi wyzwiskami miotać w stronę zielonoskórych. „Nie ma co czekać” powiedział książę. Oddział rycerzy ruszył w zaplanowaną trasę wokół ruin budynku w celu okrążenia nieumarłych. Musiał się przybliżyć do krasnoludów i zielonoskórych ale Robert miał nadzieję że te dwie armie zajmą się sobą i pozwolą zniszczyć w potężnej szarży wojska nieumarłych. Na to tylko czekali podniebni wojownicy. Skrzydlate konie jak grom z jasnego nieba runęły na nieumarłe wilki czyszcząc drogę szarży rycerzy. Zaiskrzyła magia, brzękły cięciwy łuków. Lekka jazda ruszyła do przodu aby przeszkodzić nieumarłej jeździe w kontrszarży. Trebusz wyrzucił potężny kamień który pięknym łukiem poleciał prosto w wielką bestię. Przez szeregi łuczników przebiegł okrzyk rozkoszy kiedy tylko ujrzeli trafienie i wielki obłok kurzu. Radość zakończył widok bestii wyłaniającej się z tego kurzu. A więc jeszcze nie przyszedł jej czas… I wtedy pierwszy raz coś nie wyszło. To rycerze Grala, którzy wydawali się niewzruszeni pojawieniem się kolejnych armii, nie wyruszyli do szarży tylko utknęli nie wiedząc cóż dalej robić. Dalej było tylko gorzej. Robert usłyszał kanonadę artylerii krasnoludzkiej. I wszystkiego się mógł spodziewać, ale nie tego, że te armaty były wycelowane w ich oddział. W jednej chwili potężna nawała ognia spadła na szykującą się do szarży lancę. Tego się nikt nie spodziewał. Wspaniałe konie i rycerze w pancerzach nie mieli najmniejszych szans. W krótkiej chwili z tego oddziału nie pozostał prawie nikt. Robert się rozejrzał. Podziękował Pani za to że ani on ani Książę nie ucierpieli. Sztandar armii nadal łopotał na wietrze. Zaklął potwornie w kierunku tych zdradzieckich kurdupli. Jeszcze im się odpłaci.
Ale wydarzenia na polu bitwy nie czekały na to aż otrząsną się z szoku. Nieumarli ruszyli na Bretończyków. Skrzydlata bestia wzbiła się w powietrze i opadła na załogę trebusza. Zemsta była straszna. Oddział kawalerii nieumarłych zmiótł lekką jazdę bretońską. Drugi oddział kawalerii wjechał na prawą flankę. Drogo zapłacili za swoje niezdecydowanie rycerze Grala. Po chwili w miejscu w którym stali pozostała tylko czarodziejka. W tym momencie zielonoskórzy wyruszyli na nieumarłych. Wypadki toczyły się błyskawicznie. Krasnoludy strzelały, magia iskrzyła się w powietrzu, nieumarli parli na Bretończyków. Ghule wyrżnęły w pień jeden oddział łuczników. Drugi oddział łuczników wytrzymał szarżę ale nie utrzymałby by się ani chwili dłużej gdyby nie rycerze na pegazach którzy spadli z nieba na tyły wroga. Ciemny i zły czas przyszedł na Bretończyków, a w takim czasie Bretończycy mogą liczyć na Panią. Na Panią oraz na największego rycerza wszystkich czasów. Rycerza który nawet po śmierci walczy w imię Pani i pojawia się jako duch na polu walki. I tym razem tak się stało. Z lasu wprost na flankę bestii wypadł cały w zieleni, mknąc na swym rumaku uderzył z całym pędem wbijając się w maszkarę. Potwór ledwo ustał kilka chwil by ulec wspaniałemu duchowi rycerstwa.
Walka tym czasem toczyła się nadal. Zielonoskórzy parli na nieumarłych atakując ich konnicę. Tymczasem dowodzący zielonoskórymi, na latającej bestii, spadł prosto z nieba na artefakt. Bestia porwała w łapy skarb. Książę nie mógł na to pozwolić. Robert ruszył zaraz za księciem. Wrogi przywódca gdy tylko to zobaczył rozpoczął ucieczkę. Widząc odlatującą bestię, książę skierował atak na potężnego pająka. I wtedy po raz kolejny stała się rzecz nie przewidziana. Z boku z niewielkiego oddziału małych goblinów wysunęły się trzy postacie i z przeraźliwym krzykiem zaczęły rozkręcać metalowe kule na długich łańcuchach. Rozpędzonej lancy nie można zatrzymać i rycerze oraz goblińscy fanatycy wpadli na siebie. Niewielu rycerzom udało się przetrwać, tylko najlepsi jeźdźcy potrafili utrzymać się w siodle. Robert nadal pędził rozpędzony obok księcia. Wpadli w pająka i książę jednym uderzeniem swojego potężnego dwuręcznego miecza rozłupał łeb bestii. Szaman gobliński który spadł z grzbietu pająka daleko nie uciekł… Krasnoludy powoli wystrzelały gigantów. Zielony rycerz pojawił się ponownie. Tym razem po drugiej stronie bitwy gdzie zaszarżował orka dowodzącego zielonoskórymi i potężnymi uderzeniami swego miecza rozniósł na strzępy… Wydawało się że uda się przejąć artefakt. Wystarczy ubić bestię i wtedy strzała z balisty ugodziła księcia de la Cabillaud. Robert w szale zemsty zaszarżował na balistę. Służka Pani widząc co się dzieje udała się w kierunku księcia aby z pomocą swej magii życie ratować wiernego sługę królestwa. Osłaniały ją pegazy. Ostatnim aktem bitwy był kolejny zdradziecki atak przebrzydłych przykurczy Kolejne salwy krasnoludzkiej artylerii bestialsko zamordowały służkę i próbujących ochronić ją rycerzy. Walka dobiegła końca…
Roedor