‘Panicz’ by Marek Raczyński

Panicz


Opowiadanie oldhammerowe pióra Marka Raczyńskiego


            Morrslieb był wysoko na niebie tej nocy. Jego posępne oblicze oświetlało okolice ponurym blaskiem tego księżyca czarownic. W taką noc jak ta każdy bogobojny człowiek, krasnolud czy elf siedział by w zaciszu swojego domostwa, grzejąc się przy kominku, w objęciach kochanki lub topiąc swoje smutki w butelce gorzałki… Najwyraźniej zakapturzona postać przemykając się teraz pomiędzy nagrobkami w zniszczone nekropolii na skraju lasu sombrańskiego, u podnóża wzniesień na których wzniesione było miasto Zaraguz, nie była bogobojna. Szła pewnym chodź, troszkę ospałym krokiem najwyraźniej dokładnie znając swój cel. Na niebie zaczęło zbierać się coraz więcej chmur a lekki wiatr wiał z południa niosąc ciepłą bryzę. Dla pozornego obserwator wszystkie te krypty mogły wydawać się takie same – stare, omszałe zaniedbane. Pochowani w nich ludzie dawno zapomniani przez bliskich. Ich losy przecięte przez miecz śmierci… Jednak wędrowiec doskonale wiedział gdzie zmierza – krypta rodziny Mirez – osławionych podróżników, dzielnych i ambitnych wojowników, dyplomatów… i przeklętych magów. Ród Mirez – wsławiony w wielu wyprawach do Arabii i dalekich lądów południowych. Sławiony przed kilkuset lat, a następnie wyklęty, oskarżony, wymordowany, a następnie zapomniany… czy zbrodnie o które oskarżono seniora rodu Alberta Mireza były prawdziwe czy może sfabrykowane przez jego politycznych przeciwników? Tego nie wie już nikt z żyjących… to teraz nieważne gdyż nadchodzi dzień zemsty. Sando Mirez, ostatni noszący to nazwisko, wielki mag, wojownik i strateg, ten który przed ponad dwustu laty poprowadził Estalijskie wojska ramię w ramię z Bretońskim rycerstwem przeciwko armiom sułtanów z południa podczas krucjat, pierworodny syn Alberta, nekromanta, ten który pokonał śmierć, licz – powrócił!

Chmury na niebie zaczęły przesłaniać oblicze księżyca, lekki deszcz zaczął kropić na cmentarną ziemię – Licz wszedł do środka krypty. Nie potrzebował żadnego źródła światła ale idąc korytarzem podziemnego grobowca chyba troszkę dla własnej satysfakcji pstryknął kościanymi palcami i wyczarował złowrogi zielony płomień na swojej dłoni, który następnie rozświetlił komnatę do której dotarł. Jego ojciec był potężnym czarodziejem i przezornym człowiekiem – gdy potęga sułtanów została przełamana, a ich armia poszła w rozsypkę zamiast zniszczyć i spalić pozostawione przez nich artefakty zaczął je studiować – to właśnie z arabskich ksiąg dowiedział się, że śmierć może zostać pokonana i życie wieczne jest w zasięgu takich potężnych i mądrych istot jak on sam – chciał czynić dobro dla siebie, swojej rodziny i  królestwa… a spotkała go za to najwyższa kara. Prości, ograniczeni ludzie nie wiedzieli z jaką potęgą się zetknęli, nie potrafili zrozumieć możliwości i w swoim ignoranctwie okrzyknęli Alberta i całą rodzinę heretykami – jednak nawet na torturach nie wyjawił on miejsca ukrycia skarbów i artefaktów przywiezionych z dalekich wypraw. Ich lokalizację znał tylko jego syn… ten sam syn, który po dekadach tułaczki w końcu dotarł do niegdyś ukochanego, a teraz znienawidzonego kraju. Sando rozejrzał się po okrągłej sali, wszędzie pod ścianami stały dziwne sarkofagi, każdy z nich skrywał potężnego wojownika lub władcę dalekich lądów – to będą pierwsi, którzy powstaną aby nieść moją zemstę – pomyślał. Wtem! Z dalekiego kąta komnaty wyłoniła się inna postać – wyglądała jak uosobienie śmierci – zjawa w czarnych szatach, której oczy rozbłysłym piekielnym, zielonym ogniem. Postać ta unosząc się nad posadzką zbliżyła się do licza po czym przemówiła – Czy to naprawdę pan? – głos był ledwo słyszalny, jakby dochodził z dna głębokiej studni – Czy to panicz Sando? Powrócił pan aby wymierzyć sprawiedliwość? – bez odpowiedzi kontynuował – ja… pilnowałem, nigdy nie straciłem wiary w pana powrót, wszystko jest tak jak chciał pański ojciec – proszę – mówiąc to wyciągnął rękę podając liczowi księgę oprawioną w czarną skórę  – to księga pańskiego ojca, jego wolą było aby ją przekazał gdy pan powróci. Sando przyjął dar, biorąc go oburącz i podziwiając okładkę z symbolem swojego rodu. Czy mogę teraz już ostatecznie umrzeć panie? – zapytał Janus, upiór. Nie – odpowiedział Sando Mirez – nie możesz. Nasze dzieło dopiero się zaczyna, a ty będziesz mi potrzebny. Bierzmy się do pracy – dziś ród Mirez powróci do dawnej chwały!

Burza na zewnątrz rozszalała się całkowicie niespodziewanie i trwała całą noc. Ludzie z pobliskiego Zaraguz tej nocy mogli dostrzec, straszliwe pioruny uderzające raz po raz w zbocza niedaleko miasta. Gdy rano wstali znaleźli skwaśniałe mleko w swoich domostwach, kury zniosły tego poranka zgniłe jaja, a zboże na pobliskich polach zmarniało. Wszędzie unosiła się złowroga mgła, a w powietrzu mimo padającego deszczu dało się wyczuć woń znilizny i rozkłady. Tego dnia z rozkazu Najwyższej Kapłanki Myrmidii nie otwarto miejskich bram jak każdego poranka, a dzwony zaczęły bić na długo przed południem… zaczęły bić gdy na osnutych mgłą polach pojawili się pierwsi maszerujący nieumarli…