Pierwsza Krzywda by Marcin Barski

Pierwsza Krzywda

Krew tego dnia nie nadążyła wsiąkać w ziemię, topory i młoty ociekały posoką martwych bestii, a inżynierowie nie nadążali przysposabiać maszyn do walki, lecz Nandirir Thunderhand nie mógł jednak pozwolić sobie na komfort opłakiwania swoich braci. Za to każdego dnia, każdej godziny i każdej minuty oglądał bezsensowną śmierć, śmierć która przychodziła jak fala nad morzem. Raz za razem i w nieskończoność. Bezsilność, wściekłość i odwaga przeplatała się w każdej chwili ze smutkiem, strachem i z poczuciem beznadziejności położenia w jakim się znaleźli. A miało być inaczej….

Stara kopalnia, nowy szyb, nowe skarby. Wizja bogactwa częściowo zaślepiła zdrowy rozsądek Thana Nandiriego, wierzył, w nowy początek, zdawało się, że stracił swój instynkt oślepiony blaskiem Gromrilu. Cóż, był tylko krasnoludem. Mapa, którą do twierdzy przyniósł oddział rangers-ów była perfekcyjna, szczegółowa i nieznana, lecz nikt nawet wielki kowal Eragg Goldbone nie przypuszczał, że jest zbyt precyzyjna, zbyt doskonała żeby być prawdziwą. Euforia podsycana chęcią zysku zaślepiała wszystkich, którzy widzieli mapę i nikt nie przypuszczał, że ten skrawek papieru dopełniał plan zemsty, który miała zebrać krwawe żniwo.

Przeszło 100 lat, dla krasnoluda raptem skrawek czasu, dla słabej człeczyny kilka pokoleń. Jednak nienawiść potrafi przetrwać dekady. 107 lat wstecz wojna z orkami rozlała się na żyzne podnóża gór GrimFang. Krasnoludy pod wodzą Nandira, wycofując się i przegrupowując, zostawiły dolinę Knagturn bez żadnej ochrony. Bugrol, wódz orków nawet nie musiał się wysilać wyrzynając w pień większość ludzi doliny.  Pamięć o tej rzezi przetrwała w opowieściach nielicznych, którzy przetrwali masakrę. Nikt i nic co było żywe nie przetrwało przemarszu zielonej fali, tego dnia gdzie okiem sięgnąć widać było tylko bestialstwo, cierpienie i śmierć. Tylko przypadek sprawił, że Conrad Teller przeżył wraz ze swym starszym synem Heinrichem. Handlował w pobliskim Morgheim jak inni rolnicy z doliny. Choć udało mu się przetrwać zieloną falę powrót do domu okazał się końcem życia jakie znał do tej pory, żona, dwie córki i syn skończyli przybici do drzwi obory. W tej jednej chwili spokojne życie Conrada skończyło się, a każdą następną chwilę jego życia przyćmiewała chęć zemsty. Zemsty, której za życia nie doświadczył, tak jak jego ocalały syn i syn jego syna. Lecz nigdy nie zapomnieli, że w ich oczach za rzeź która się dokonała odpowiedzialni byli krasnoludowie.

Bodo Taller również pamiętał starą urazę pomimo, że od wydarzeń minęło już ponad 80 lat. Był jak nikt wcześniej w jego rodzie zdeterminowany, inteligentny, a dodatkowo na swój sposób odważny. To on zwrócił się ku mocom, które w całym imperium uważane były za zakazane i potępione. Odnalazł jednak siłę w zwojach i księgach od lat zapomnianych, a niosących wiedzę o mrocznych rytuałach. Długie miesiące zgłębiał tajemną wiedzę opętany jak jego przodkowie wizją zemsty na krasnoludach. To on przygotował niemal doskonałą mapę kopalni, to on rozpostarł przed krasnoludami wizję bogactwa, sławy i potęgi. I to właśnie ta mapa sprowadziła krasnoludy do miejsca w którym się znajdowali i to ona miała doprowadzić do ich klęski. Im większa była wiedza Bodo i im bardziej jego moc rosła tym bardziej czuł, że w końcu może spełnić obietnica którą złożył jego pra przodek.

ZEMSTA musiała nadejść. I nadchodziła.

Pierwszy portal otworzył prawie przez przypadek, sam nie był na to gotowy i na jego szczęście przedostał się przez niego raptem niewielki i niegroźny familiar. Z czasem gdy coraz lepiej kontrolował swoją moc i umiejętności przyzywał coraz potężniejsze istoty, które każdego dnia  lepiej potrafił kontrolować. Każdego dnia wiedział, że jest coraz silniejszy. Pławił się wizją swojego zwycięstwa. Po wielu latach i kilku pokoleniach dzień zemsty i zadośćuczynienia był bliski

Zabójcy związani walką z Horrorami ponosili dotkliwe straty, mimo to czerwono pomarańczowe pióropusze zostawiały widoczną wyrwę w szeregach pomiotów chaosu. Działa rozbrzmiewające nad polem bitwy zostawiały krwawe blizny w liniach przeciwnika, skauci i górnicy walczący ramię w ramię mimo starań musieli krok po kroku się cofać, cofać po ciałach swoich braci. Na drugiej flance oddziały ciężkozbrojnej gwardii Ironbreakerów odnosiły coś na kształt zwycięstwa, posuwając się sukcesywnie krok po kroku, posoką demonów nasączali ziemię pod stopami nie bacząc na swoje straty. Oba Gyrocoptery już dawno płonęły na polu bitwy, a z 4 dział organowych zostały dwa które nadal zbierały krwawe żniwa. Szale bitwy zmieniały się co kilka chwilę, a żaden z wodzów nie mógł być pewny sukcesu. Nandirir wiedział za to, że dał się podejść i wiedział, że portal sam się nie otworzył. Przedzierając się przez hordy pomiotów chaosu miał w głowie jedną myśl. Dotrzeć do człeczyny która to rozpętała.

.

.

.

.

Gwar bitwy z doliny nie milkł nawet na ułamek sekundy, Nandirir przedzierając się przez zarośla wiedział, że zbliża się do swojego celu. Jego topór lśnił poświatą zdradzającą obecność wroga. Pod zbroją z Gromrilu czuł napięcie mięśni, czuł każdy włos na ciele. Wiedział że jest blisko zakończenia rzezi która miała miejsce poniżej, czół krew przepływającą przez jego żyły i nadejście nieuniknionego końca tej karty historii. W oddali zobaczył eksplodujące działo ogniowe przytłoczone atakiem ogarów chaosu. Było coraz mniej czasu na zakończenie masakry jego braci.

Topór gładko zanurzył się w ciele spawn-a, kolejny pomiot wrócił do swojego mrocznego boga. Cel był z każdym krokiem coraz bliżej. Zarówno Bodo jak i Nandirir czuli swoją obecność i obaj wiedzieli że tej potyczki nie da się uniknąć. Umiejętności maga miały się lada chwila spotkać z zimną stalą krasnoluda, zemsta miała się za chwilę przeciwstawić prastarej strategii.

Nadszedł czas ostatniej potyczki, ostatniej krwi i walki w imię Pierwszej Krzywdy zapamiętanej przez dekady. To był dzień który miał zamknąć klamrą historię pierwszej urazy.