– Mrok wycofuje się przed powracającym na nieboskłon słońcem. – Czarnoksiężnik wrócił w ciemność namiotu – czas rozmyślań dobiega końca.
Urathion dera’tin’eragoth Cynath raz jeszcze spojrzał lodowatym wzrokiem na wielką mapę wykonaną z grubej z ogrzej skóry. Na zewnątrz mroczne elfy przygotowywały się do walki. Urathion cenił każdego ze swoich żołnierzy, tak jak psiarczyk cenił swe ogary, albo rolnik zaprzężone woły. Bez swoich żołnierzy, Urathion z siejącego postrach najeźdźcy, stał by się jedynie przykładem niekompetencji, prawdopodobnie martwym przykładem niekompetencji…
Z cichym sykiem Cynath sięgnął po kryształowy kielich i skosztował zrabowanego przedparoma tygodniami estalijskiego wina.
– Dalej twierdzisz, że zaatakowanie ufortyfikowanej winnicy było warte śmierci dziesięciu naszych ludzi? – Z zamyślenia wyrwał go stłumiony śmiech brata.
– Cóż? Pozbycie się najbardziej nieudolnych i nieostrożnych z własnych szeregów jak zawsze uczyni nas silniejszymi, prawda? – odpowiedział głosem pozbawionym emocji Urathion. – A jeżeli tak bardzo troszczysz się o pozostałych, zawsze możesz odważniej zaczerpnąć z Dhar zamiast opowiadać bajki o czekaniu na odpowiedni moment – dodał kąśliwie.
Na obu twarzach pojawił się identyczny, drapieżny uśmiech.
– Niech wszyscy wiedzą, że w następnych dniach nie będę tolerował żadnego niezdecydowania, żadnej słabości. Zbyt wiele zależy od powodzenia tej części kampanii. Jeśli się nie uda, jeśli nie będą mieli nic do zaoferowania licznym agentom Wiedźmiego Króla, to w krótkim czasie z drapieżnik zamienią się w ofiarę.
– Tak tak, żadnej słabości… Coś jeszcze? – zapytał Furion angr-rond Cynath unosząc brew.
– Ach! Przyprowadź naszą siostrę, będę potrzebował jej usług. – Na te słowa Furion obrócił się na pięcie i z szelestem opuścił namiot.
Przez cienkie, jedwabne ściany Urathion słyszał rżenie koni, gardłowe ryki jaszczurów i całą masę poszczególnych dźwięków bojowych przygotowań jego ludzi układających się wjedną, znajomą, kompozycję o nadchodzącym przelewie krwi.
Na Khaina, miał nadzieję, że tym razem szczęście go nie opuści. Plan był przemyślany. Oddziały przygotowane na każdą możliwą do przewidzenia okoliczność. Zresztą, było już zbyt późno by się cofnąć.
Urathion opróżnił kielich jednym haustem. Wino paliło w gardło zostawiając kwaśny posmak. Wyrżnął naczyniem w zwijającą się mapę aż stół zadrżał i wyszedł z namiotu.
Z pagórka, na którym stał jego namiot, Urathion miał dobry widok na przygotowujące się wojsko. Na skraju obozowiska, przy kilku dogasających ogniskach, uzbrojeni w śmiercionośne powtarzalne kusze i duże dwuręczne miecze zwiadowcy ustalali zadania poszczególnych oddziałów. W pół drogi między namiotem dowódcy a zwiadowcami, mroczni jeźdźcy siodłali swoje wierzchowce, pod których czarnymi , smukłymi sylwetkami kryła się krwiożercza natura drapieżnika. Tej samej subtelności nie można było przyznać dużym, dwunożnym jaszczurom i ich opancerzonym jeźdźcom. Ci wysoko urodzeni wojownicy stanowili główną siłę uderzeniową całej armii.
Gdy Cynath uniósł wzrok, zauważył małe krążące wokół obozowiska kształty – harpie – które od dawna podróżowały śladem mordu pozostawianym przez mroczne elfy. Jeden z kształtów stawał się coraz większy i większy, aż stało się jasne, że to jego rodzeństwo.
Furion na grzbiecie podstępnie zaklętej w chimerę siostry, Kymoril Cynath. Potężny ryk wydobywający się z trzech głów lądującego potwora ogłuszył Urathiona, który cofnął się o krok łapiąc równowagę.
– Rodzinka w komplecie. – Furion zeskoczył na ziemię.
Dosiadanie Kymoril od lat sprawiało perwersyjną przyjemność Urathionowi. Przed przemianą ich siostra zajmowała zdecydowanie wyższą pozycję niż jej bracia, przez co miała prawo wykorzystywać ich zgodnie z własnym kaprysem. Prawo z którego często korzystała. Teraz, spętana potężną magią w ciele chimery, Kymoril służyła braciom za wierzchowca. Sprawiedliwość – pomyślał elf wkładając nogę w strzemię i szybkim susem wskoczył na siodło.
Urathion pociągnął za lejce jednocześnie kłując ostrogami by chimera wspięła się na tylne łapy. Dobył swego miecza i unosząc go wysoko nad wszystkimi, zawołał:
– Uderzamy tam gdzie chcemy i kiedy chcemy, nie pozostawiając złudzeń co do tego kto jest panem tego świata! Niewolimy inne ludy, gdyż nie nadają się do niczego więcej! Czyż to nie zabawne, iż nie zdają sobie sprawy z zaszczytu jaki im czynimy, włączając ich w coś większego niż obiecywały im ich nędzne, żałosne życia? Długo przyglądaliśmy się z boku, jak wprawione przez nas domino katastrof spadało na Sudenmark! Teraz nadszedł czas krwi i żelaza, lodu i ciemności, nasz czas!