To był błogi poranek. Słońce świeciło już wysoko, do najwyższych pięter piramidy slanna Xahutec’a docierała woń kwiatów i dojrzałych owoców rosnących w okazałej dżungli.
Slann wyszedł na tras mlasnął jęzorem, złapał parę much, zapił je wielokwiatowym nektarem i beknął z zadowoleniem. To jest dobry dzień by wyruszyć na wojnę- pomyślał.
Dzień wcześniej zwiadowcy donieśli mu o zbliżających sie wojskach ludzi które mozolnie przedzierały sie przez dżungle. Odkąd wieści o niezliczonych skarbach i złocie ukrytych w piramidach rozniosły się po starym kontynęcie, Xahutec co i raz musiał stawiać czoła opętanym żądzą bogactwa ludziom.
Plan wielkiego slanna był prosty. Uderzyć w momencie gdy ludzie wejdą na bagna otaczające miasto. Najpierw z zarośli polecą zatrute strzałki i płonąca flegma salamander. Niedobitki które przeżyją tą nawałnice zostaną stratowani przez stegadony i rozłupani przez olbrzymie kroxigory.