‘Wstążka’ by Maciej Samosiej

Wstążka

Hrabianka Von Leub leżała w niedwuznacznej pozycji pośród stosu miękkich, aksamitnych poduszek. Jej koronkowa bielizna w zasadzie nic nie zakrywała. Sprawiała jedynie, że Felix z trudem był w stanie opanować swoje zmysły. Powoli rozpiął koszulę i zaczął zbliżać się do łóżka. Gdy koszula zsunęła się z niego, oparł dłonie na rzeźbionych kolumnach które podtrzymywały jedwabny baldachim rozpostarty nad łóżkiem, tak aby godnie się zaprezentować. Lidia Von Leub wygięła się niczym kotka, rozrzucając po poduszkach za głową swoje długie, gęste, kruczoczarne włosy. Wspiął się na łóżko. Z zdziwieniem stwierdził, że poduszki zupełnie nie są miękkie, a na pewno nie tak jak by się wydawało. Nachylił się nad swoją kochanką, tylko po to, żeby z przerażeniem stwierdzić, że jej oko przewiązane jest opaską, a twarz pokrywa gęsta broda.

– Wstawaj człeczyno – szepnęła hrabianka, głosem, który przypominał tarcie młyńskich kamieni, przy okazji rażąc go odorem podłego wina i nie do końca strawionego czosnku – wstawaj, przybyli!

Gotrek przez chwilę zastanawiał się czy nie zdzielić tego idioty, żeby się obudził. Felix, zawinięty w koc w korzeniach rozłożystej olchy, spał upity winem które wypili do czegoś co można nazwać kolacją. Mamrotał coś niezrozumiale pod nosem i w kółko powtarzał imię „Lidia”.

– Na dupę górskiego trolla, wstawaj do kroćset! – Gotrek ponownie potrząsnął przyjacielem.

Hrabianka Von Leub rozpłynęła się całkowicie w zimnym półmroku wczesnego świtu zastąpiona nieubłaganą brzydotą Gotreka Gurnissona. Nawet w szarówce, wpadającej w mrok o tej godzinie, Felix był w stanie zauważyć błysk w jedynym oku krasnoluda, coś, co nie zdarzało się często. Najczęściej Gotrek reagował tak na wieść o trollu, gigancie lub innym potworze terroryzującym okolicę. Jednak tym razem było w tym coś innego.

Wszystko zaczęło się nie dalej jak dwa tygodnie temu, w niewielkiej faktorii, kiedy przekraczali Góry Szare, w kierunku Bretonii. Spotkali tam trzech dziwnych krasnoludów, którzy o nich rozpytywali. Gotrek przywitał się z nimi, jak na swoje standardy, nad wyraz serdecznie. Wymienili kilka zdań w swoim chrapliwym języku, a kiedy zabójca trolli wrócił do siedzącego w kącie i sączącego pomyje, zwane tu dla niepoznaki piwem, Felixa, zakomenderował, że kierunek ich podróży właśnie uległ zmianie.

– Pakuj się człeczyno. Ruszamy na wschód.

– Dokąd tym razem? – jęknął Felix.

– Nie Twój interes, chyba, że zapomniałeś o swojej przysiędze – burknął Gotrek. Felixowi zdawało się, że dosłyszał nutkę irytacji w głosie krasnoluda. Było to tak niepokojące, że przebiegł mu po plecach dreszcz.

Przemknęli niepostrzeżenie południowymi rubieżami Imperium, wciąż będąc w tej krainie w niełasce. Jak zwykle, będąc w tych okolicach, Gotrek nadłożył trochę drogi, aby odwiedzić ruiny Browaru Bugmana. Czasami Felixowi zdawało się, że Gurnisson musiał znać słynnego browarnika. Młody Jaegar nie pytał gdzie idą i po co, wiedział, że jeśli krasnolud nie chce mu powiedzieć sam, pewnie i tak się tego nie dowie. Nieco stracił pewność siebie gdy ich kroki skierowały się w stronę przeprawy przez Góry Czarne i szlaku na Księstwa Graniczne. Kiedy zeszli z gór, w gęste lasy Gotrek stał się jakby niespokojny. Czujny, wyczekujący na coś co ewidentnie miało dla niego ogromne znaczenie. Felix znał go już zbyt długo, żeby nie zauważyć że coś wisi w powietrzu.

W ten sposób znaleźli się tu. Na niewielkiej polanie, pod rozłożysta olchą, pod którą Felix miał taki cudowny sen, brutalnie przerwany interwencją krasnoluda.

– Wstawaj człeczyno, wstawaj, przybyli! – Jaegar usiadł w barłogu, który namościł sobie wieczorem między dwoma potężnymi korzeniami, które z łatwością mogłyby być kolumnami baldachimu. Przetarł oczy i chwilę nimi pomrugał przyzwyczajając się do otaczającego go wczesnego świtu. Twarz przyjaciela, znajdująca się nie dalej jak łokieć od jego własnej, ledwie majaczyła w półmroku.

– Kto przybył? – Felix rozglądnął się po polanie nikogo nie zauważając.

– Posłańcy. Już tu są.

Felix rozglądał się po polanie, ale nadal nikogo nie widział. Nikogo też nie słyszał. W zasadzie nie słyszał nic. I wtedy nagle zrozumiał. Ptaki powinny się powoli budzić do snu, jednak las był zupełnie cichy. Kiedy tak siedział, analizując sytuację, Gotrek obrócił się przodem do przeciwległego krańca polany i wsparł na swoim toporze. Sekundy ciszy ciągnęły się w nieskończoność, potęgując wiszące w powietrzu napięcie do granic możliwości. Felixowi zaczęło szumieć on niej w uszach. Nie był w stanie określić ile to trwało, jednak w końcu, po przeciwnej stronie polany ich zobaczył. Krasnoludy pojawiły się jakby znikąd. Mógłby przysiąc że przed chwilą ich tam nie było. Teraz tam stali, a jeden z nich ruszył w kierunku Gotreka.

– Grom drengi Gotrek! – przybysz pozdrowił jego przyjaciela.

Za każdym razem gdy Felix słyszał rozmowy w Khazalidzie, brzmiały one dla niego jak odgłosy z kuźni. Tarcie o siebie kamieni, odgłosy młotów, czy chrobot kół zębatych. Może mu się tak tylko wydawało, a skojarzenia te podpowiadała mu to ta część jego duszy, która wciąż była poetą. Konwersacja była dość krótka, a na jej końcu przybyły krasnolud wręczył Gotrekowi mały przedmiot. Felixowi wydawało się, że to pierścień, ale nie był w stanie dojrzeć symbolu, wyraźnie wybitego na sygnecie. Gurnisson schował przedmiot do sakiewki i odwrócił się do przyjaciela.

– Pakuj się. Ruszamy z nimi. Na wojnę. Wzywa mnie król.

Gdy na niewielkiej polanie, pod rozłożystą olchą, gdzieś w Księstwach Granicznych zaczęła się podnosić poranna mgła, była ona już całkowicie pusta. Jednak uważny obserwator, pomiędzy konarami rozłożystego drzewa dostrzegłby niewielką liliową wstążkę z herbem rodu Von Leub, którą zgubiła jedna z pięciu zakapturzonych postaci, które właśnie zniknęły w zamglonym lesie.