Czarne Chmury nad Sudenmarkiem – Autor: Arkady Saulski

Już drugi rok z rzędu pisarz SF/fantasy Arkady Saulski wspiera nasze oldhammerowe fanaberie swoim talentem pisarskim. W tym roku spod jego pióra wyszedł wstęp do kampanii WHFB 5ed. którą będziemy rozgrywać 3 października 2020. A to ponoć nie koniec i szykowane są kolejne teksty:)

Zapraszam do lektury i odwiedzin strony Arkadego – Kolonia Literacka

Czarne Chmury nad Sudenmarkiem

Jego Godność

Ruprecht von Zorn

Naczelnik Izby Kupieckiej w Maasbrecht

Mistrz Cechu Złotników

 

Ukochany Ojcze – zaiste, kraina do której mnie skierowałeś daleka jest od opowieści, które przekazałeś mi przed wyjazdem. Wiele musiało się zmienić odkąd ostatni raz tu byłeś prowadząc interesy i zakładając kupiecką faktorię.

Przede wszystkim osoba władcy. Ukochany rodzicu, z przykrością informuję Cię w tym liście, iż władca tej krainy, a Twój przyjaciel – zmarł! Tak, tak jak przekazałeś, Sven Carlsson, był lordem mądrym, który całe życie poświęcił na walkę z orkami, goblinami, umarłymi… słowem wszystkim tym co schodziło z gór i pełzało po ziemi. Ten wykwalifikowany strateg bronił Granicznych Księstw z ochotą i odwagą godną samego Cesarza, wojny prowadził mądrze i poszerzał swe władztwo. Sudenmark rosło i prosperowało. Niestety, Sven nie młodniał, a jego żona, choć wiekowo ustępowała mu, niezdolna była do dania mu potomstwa. Lecz w pewnym momencie zdało się, że oto los się uśmiechnął do starego władcy, bowiem w górach odkryto…

 

– Złoto! – zakrzyknął Ulri, wydobywając na światło dzienne błyszczący samorodek.

Naczelnik szybko przybiegł, odebrał z rąk górnika złotą drobinkę i uśmiechnął się.

– Dobrze, bardzo dobrze! Panowie! – wrzasnął do pozostałych – Od teraz kopcie tutaj!

Złoto. Złoto wszystko zmieniało! Ich biedne, graniczne państewko mogło wyrosnąć na prawdziwą potęgę! Jego Wysokość będzie zadowolony, ot, błysk radości w życiu starca.

Naczelnik spochmurniał szybko.

Ale złoto było i pokusą. Teraz dopiero się zacznie! Gobliny i orkowie uderzą ze zdwojoną siłą a będą i inne bestie, gorsze, bo skrywające swe zamiary – imperialni kupcy, Bretończycy oszaleli od honoru, elfy, krasnoludzcy złotnicy odbierający pracę uczciwym, ludzkim rzemieślnikom…

Oddał samorodek Ulriemu.

– P… panie naczelniku, to powinno trafić do króla! – zaprotestował górnik.

– Do króla trafi dość złota by wypełnić kilka zamków. A ty to zatrzymaj. Nagroda za pracę.

„Trzymaj” – dodał w myślach – „Przyda ci się!”

 

…do Sudenmarku wkrótce zjechali kupcy, wizytatorzy faktorii kupieckich (do których zaliczam się i ja, Ojcze) i ambasadorowie obcych ras, węszący własny zysk i możliwość realizacji własnego interesu. Narosła też zielona horda, która coraz zajadlej uderzała na bogacące się państewko. Sytuacja była…

 

Było źle. Carli wiedział to na pewno.

Ciężkozbrojni utrzymywali szyk, ale gobliny i orkowie napierali coraz zajadlej. Błyskały topory i miecze, kolczugi zraszała krew potworów i ludzi. Walka była zajadła i bezwzględna.

– Szyk! Szyk!!! Trzymaj tarczę, naprzód, krok!

– A-hu! A-hu! A-hu!!!

Postąpili naprzód, odpychając potwory. Carli uniósł swój topór i uderzył z góry, pionowo, tnąc w czerep orka. Broda przecięła hełm, wbiła się w czaszkę…!

I ugrzęzła! Wyślizgnęła się ze śliskich od krwi, urękawiconych palców wojownika.

Ten był jednak na to gotowy. Sięgnął w dół, złapał za rękojeść krótkiego miecza w pochwie przy pasie. Dobył broń i już musiał dźgnąć kolejnego wroga.

Zieloni napierali, zajadle, wściekle, bezlitośnie. Jeśli nie pojawią się, posiłki, jeśli nie uda im się oflankować nieprzyjaciół, bitwa będzie…

– Zwycięstwo! Zwyciężymy!!! – ryknął ktoś.

– Posiłki! Lewa flanka!

Carli spojrzał tam i zobaczył to co inni – zbrojne hufce gromadzące się na wzgórzu. Piechota i konie, miecze, lance, topory.

W powietrzu zaświszczały pociski. Strzały i bełty opadły od strony nowo przybyłych ku zielonej hordzie. Kąsały jak owady. Wielu orków padło, gobliny, zalęknione, cofnęły się nieco. Natarcie straciło impet.

To był dobry moment do kontrataku.

– Teraz, naprzód! Tarcze!!! Krok!!!

– A-hu!

– Krok!

– A-hu!

– Krok!!!

– A-hu!!!

Wtedy na falę z lewej opadły posiłki! Szarża konnych wbiła się klinem w hordy wroga, zaraz za nimi uderzyła piechota. Miecze i topory rąbały bestie, krew wsiąkała w błoto, zamieniając je w rdzawą breję.

Ale Carli już na to nie spoglądał. Interesowało go co innego – barwy noszone przez tych, którzy nadeszli im z pomocą.

Były to barwy jednego z klanów.

To nie byli żołnierze Sudenmarku!

 

Klany rzuciły się sobie do gardeł. Niektóre pomagały armii króla, inne walczyły po stronie przybyłych do kraju armii.

W międzyczasie Sven tracił rozum. Otoczony garstką doradców szczególnie hołubił jednego. Tajemniczego, zakapturzonego, cuchnącego mężczyznę, imieniem…

 

– Prax Bezzębny! – zaanonsował przybyłego wartownik.

Król Carlsson powolnym gestem dał znać by gość się zbliżył. Władca był cieniem samego siebie. Stary i zgrzybiały, wyglądał jakby za chwilę miał zejść z tego świata.

Tymczasem wierny doradca podszedł ku tronowi. Zgarbiony, odziany w brudno-brązowe szaty, zakapturzony poruszał się jak kaleka, dziwacznie i niezgrabnie. Stanął w odległości miecza od tronu.

– Czy… moi poddani… nadal cierpią…? – wyjąkał król.

– Niestety tak, tak, tak, tak, panie! – zagderał doradca – Zielony Mór jest straszny, tak, tak, tak! Zabiera nam wielu służących… to znaczy poddanych!

– Lek… czy jest lek…?

– Tak, tak, tak, pracuję nad tym, mój panie!

– Dobrze… doooobrze Prax…! Tylko tobie, ufam…

 

…Zielony Mór był gwoździem do trumny dla potęgi królestwa. Król zmarł, a kraj przejeżdżały wrogie armie, traktując wspaniałe niegdyś państwo niczym kawał sukna do rozdarcia.

            Ukochany ojcze, doprawdy nie wiem co czynić. Król zmarł na Zielony Mór, a jego doradca realnie trzęsie całym dworem. Armia Sudenmarku podzieliła się, trwa walka o sukcesję, a plaga wcale nie zwalnia, wciąż nękając mieszkańców.

            Nie wiem czy moja misja w obecnych warunkach ma sens.

            Tak, złoto wciąż gdzieś spoczywa w tej ziemi. Tak, ustabilizowanie władzy w Sudenmarku, bez względu kto miałby ją sprawować, ustabilizowałoby sytuację i pozwoliłoby nam założyć faktorię.

            Ale na obecną chwilę nic nie jest pewne. Tylko śmierć, najazdy, bitwy, pożoga… i plaga!

            Ojcze, wysyłam ten list, byś wiedział, że pakuję się i wraz z gwardią wracam do domu. Ta wojna nie jest naszą wojną i moja obecność nic tu nie zmieni. Rozważ natomiast w swej niezgłębionej mądrości, czy nasza Izba nie powinna (po cichu, to pewne!) wesprzeć finansowo któregoś z pretendentów do korony. Ocenę tego kto miałby to być (żona zmarłego króla? Któryś z jego przybocznych generałów?) zostawiam tobie, jak również decyzję co do charakteru tej pomocy. Czy przekazać finanse, a może sformować i wystawić regiment, niechby i całą chorągiew?

            To już zostawiam tobie. Twoja mądrość nigdy nas nie zawiodła i tak będzie niewątpliwie i tym razem.

            Pakuję manatki i zabieram się z tej biednej, cierpiącej krainy. Do zobaczenia w domu, niech matka przygotuje pierogi, które tak uwielbiam – nawet jadło jest podłe w tej krainie.

 

Twój ukochany syn

Utredd

 

 

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s