Niezdrowe Klimaty by Arkady Saulski

‘Niezdrowe Klimaty’ to kolejne opowiadanie autorstwa Arkadego. Napisane jako wstęp do gry w Rogue Tradera na którą zapraszam w sobotę 3 października. Arkady Saulski – Kolonia Literacka

  Niezdrowe klimaty

   

            Urtysnik Podżegacz uniósł nogę, desperacko starając się uwolnić bucior z kałuży lepkich gilów.

– A niech to trzośnie! – zawołał – Coże to za paskud mie dzierży nogem?

            Pozostali orkowie wcale nie byli w lepszej sytuacji. Jeden z nich został przez gile wciągnięty i z żółtej breji wystawała już tylko czapka. Inny pełzł starając się jakoś przepłynąć na drugą stronę. Niepotrzebnie. Jego kolega klepnął go w plecy, po czym chwycił za pancerz i po prostu uniósł – kałuża sięgała co najwyżej do kolan.

– Dzięki przyjacielu! – zawołał tamten – Ocaliłeś mie!

            Podżegacz pokręcił głową.

            Cała ta wyprawa na przeklętą planetę była jakąś kompletną porażką!

            A zapowiadało się pięknie! Gdy lecieli sobie okrętem i napadali na kolejne ludzkie jednostki nikomu nie wadząc wyłapali sygnał o powrocie kosmicznej sondy. Skąd paskudztwo wracało? Wielowiekowej wyprawy? A może samego Oka Terroru? Nie było to ważne – istotniejsze było zebranie technologii, technologii na pewno ważnej i skomplikowanej. A nawet jeśli nie ważnej i nieskomplikowanej, cóż, gupi ludzie i tak będą wściekli. Dla Podżegacza to wystarczyło by ruszyć za sondą.

            I prawie ją dorwali! Nakierowali wiązkę łapiącą, gotowi zaraz rzucić się na sondę i wybebeszyć ją w poszukiwaniu łupów. Ale nagle coś chrobotnęło, wierzgnęło, zatrzęsło, dupnęło i sonda nie dość, że się wyrwała to jeszcze walnęła w pobliską planetę!

            Ale Podżegacz nie bez kozery był kapitanem!

– Lecimy tam chłopaki!!! – nakazał i już po kilku godzinach wylądowali na planecie.

            Była zielona. Bardzo zielona! Początkowo się ucieszyli, sądząc, że to miejsce pełne innych orków, z którymi będzie można się pobić o sondę.

            Mylili się.

            Wykrzywione, dziwaczne rośliny, cuchnące bagna pełne ropy, obrzydliwe parszywce atakujące ze wszystkich stron… było tu wszystko. Tylko żadnych orków!

            Prócz nich, oczywiście.

– Szefie – zagadał Mugzod Łysy, pierwszy oficer – mi wychodzi z tego urządzenia – uniósł namierzasz – że sonda pierdyknęła w tamtom strone!

– Jak pierdyknęła w tamtom, to lecim jej szukać, raz dwa! – zawołał kapitan uwolniwszy się w końcu z glutów – te, Magzod – zwrócił się do innego orka, który wyglądał jakby najadł się za dużo grzybów – ty widzisz coś tym swoim trzecim okiem?

            Magzod Łasy, w odróżnieniu od Mugzoda Łysego, nie był oficerem tylko czującym moc Osnowy Dziwakiem. Przydawał się nie tylko podczas lotów ale też gdy należało coś prześledzić na powierzchni planet. Podobno widział teraźniejszość, przeszłość i przyszłość, ale sam nie orientował się kiedy i co.

– Słyszysz mnie, czubku?!

– Słyszę, szefie – odparł Dziwak – i powiem ci jedno – zaraz coś pierdyknie…

            Istotnie, pierdyknęło!

            Niebo rozbłysło iskrą, która urosła i zamieniła się… zamieniła się…

– Szykować strzelańce, chłopaki! Waaaaaaagh!!!

            Zamieniła się w kapsułę paskudnych ludziów!

            Kapsuła uderzyła o powierzchnię planety kilka ledwie metrów od nich! Fala uderzeniowa rozrzuciła zielonych wszędzie wokół, co wielu przyjęło z ulgą mogąc wyskoczyć z żółtych glutów. Syknęła pokrywa, trysnęła ciecz, chłodząca rozgrzaną do czerwoności blachę.

            Wrota kapsuły rozwarły się, wypuszczając ze środka obleczonych w ciężkie pancerze Kosmicznych Marines!

– Za Imperatora!!! – ryknął prowadzący ich kapitan – Śmierć…

            Zawahał się. Nikogo wokół nie było.

– …wrogom!? – dokończył już mniej hardo.

            I wtedy Podżegacz i jego banda wyskoczyła na Marines. Podżegacz nie od parady był kapitanem. Sprytny i inteligentny wiedział, że Marinesów trzeba zaskoczyć.

            To ich zaskoczył! Ależ był z siebie dumny!

– Waaaaagh!!! – ryknął rozbijając czerep kapitanowi, potem kosząc z karabinu pozostałych Marines. Kilku schroniło się w kapsule, miotając z bolterów w kierunku nacierającej zieleni.

            Orkowie nie pozostawali dłużni. Ołów latał we wszystkich kierunkach!

            Podżegacz był tak zaaferowany walką, że kompletnie zapomniał o sondzie i o paskudnej planecie na której byli. Trzasnął toporem, raz i drugi, dopadł jakiegoś Marinesa i rozbił mu głowę, a potem…

            …potem zdał sobie sprawę, że ktoś nowy pojawił się na polu bitwy. A właściwie – był polem bitwy.

            Gleba poruszyła się, gluty trysnęły w górę żółcią. Grunt uciekł Podżegaczowi spod nóg i nagle ziemia jakby zaczęła się unosić.

            Ale to nie była ziemia!

            Okazało się, że i orkowie i Marines przebywali na grzbiecie wielkiego potwora! Bestii obrzydliwej, i też tak wielkiej, że pierwotnie jej grzbiet orkowie wzięli za wzgórze… wzgórze, które za cel obrali też sługusi Imperatora.

– O żesz!!! – ryknął Podżegacz łapiąc się wystającego kolca. Marines, którzy przeżyli, wciąż skryci w kapsule, teraz tym bardziej nie chcieli z niej wyłazić. A potwór-gigant po prostu kroczył przed siebie, jakby nie zdając sobie sprawy, że na jego pleciskach walczą małe, zielone i jasne ludziki!

– Szefie?! – ryknął Dziwak także trzymając się „skóry” potwora.

– No czego?

– On idzie, ten potwór znaczy, w kierunku naszej sondy!

            Podżegacz spojrzał w prawo i lewo, a potem ryknął „Waaaaaagh!!!” i zadowolony zwrócił się ku pozostałym chłopakom.

– Mówiłem, że mam plan! Mówiłem! Trzymajcie się mocno, koledzy!!! Potworek zaprowadzi nas tam, dokąd i tak szliśmy!

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s